Właśnie taki zapach – nad wyraz przykry, intensywny, nieznośny wręcz, unosi się obecnie nad konającą lewicą. Choć są w tym organizmie jeszcze zdrowe i funkcjonujące organy (patrz: Barbara Nowacka), to jednak kręgosłup zdaje się być mocno naruszony, a i serce jakby wolniej pompowało krew. Zjednoczona, ale skłócona. Bez przerwy reanimowana, choć w zasadzie powoli nie wykazuje już funkcji życiowych.
Blisko mi do znacznej części postulatów Twojego Ruchu, jestem zwolenniczką politycznego talentu Barbary Nowackiej. Rozumiem też, że Twój Ruch czy SLD sam nic nie wskóra i zjednoczenie polskiej lewicy zdawało się być (i zdaje się nadal) jedynym słusznym rozwiązaniem w sytuacji, gdy prawa strona na dobre przejęła już kontrolę nad sceną polityczną. Gdy widzę jednak wszechobecną chęć kiszenia się we własnym towarzystwie, brak przebojowości i pomysłu na powrót do łask wyborców (to wszystko uosabia Leszek Miller), zastanawiam się nad tym, czy obecnie jakakolwiek forma włączenia się w projekt odbudowy lewicy w Polsce ma sens.
Tak, istniała dla mnie możliwość wystartowania z drugiego miejsca z poznańskiej listy Zjednoczonej Lewicy. Ostatecznie zaoszczędziłam czas i pieniądze – nie miałam ochoty na dalsze przepychanki, szczególnie z przewodniczącym SLD w Poznaniu, Radnym Tomaszem Lewandowskim, charakteryzującym się przerośniętym ego i skarłowaciałą, polityczną optyką. Radny Lewandowski zresztą chciał tworzyć w Poznaniu listę wyborczą nie Zjednoczonej Lewicy, nie nawet samych kandydatów SLD, a złożoną wyłącznie ze wskazanych przez siebie osób: patrz Radna Katarzyna Kretkowska.
Mówiąc wprost, przyglądałam się tej medialnej zawierusze wokół mojej osoby z ciekawością, ale i… politowaniem. Kariera polityczna nie jest mi potrzebna do szczęścia za wszelka cenę – chociaż uważam, że w przeciwieństwie do wielu osób, których jedyną umiejętnością, źródłem utrzymania i zarazem sensem życia jest ślizganie się po politycznych sadzawkach oraz tuszowanie swojej niekompetencji nieźle skrojonym garniturem, miałam trochę do zaoferowania. Z pewnością przebojowość, świeże pomysły i energię. Co zaś lewicy mogą zaoferować ci, którzy startowali do Sejmu z najwyższych miejsc na poznańskiej liście? Wątpię też w siłę Lewandowskiego, który chyba naoglądał się „House of Cards” i stara się być prekursorem nowych politycznych trendów, co niestety skutkuje ustawicznym narażaniem się na śmieszność.
Jakiś czas temu już o tym pisałam – w październiku 2002 roku, kiedy zapisywałam się do SLD, w której przewodniczącym młodzieżówki był wtedy wspomniany wcześniej radny (rok młodszy ode mnie), to jakoś ani jemu, ani nikomu innemu w tej partii nie przeszkadzała moja sesja w Playboyu z grudnia 2000 roku. Teraz zaś Pan Lewandowski twierdzi, że odpowiedniejszym miejscem dla mnie niż Sejm, jest kanapa w „Dzień Dobry TVN”. Ma prawo do swojej opinii, ale najpierw powinien zadać sobie pytanie, czy jego kompetencje pozwalają mu myśleć o czymś więcej?
Jestem przedsiębiorcą, bizneswoman, która daje pracę kilkuset pracownikom. Zarządzana przeze mnie firma buduje tanie mieszkania dla poznaniaków. W Poznaniu płacę podatki oraz od prawie pięciu lat utrzymuję sama najstarszy klub piłkarski w naszym mieście, inwestując własne pieniądze w infrastrukturę sportową, głównie dla miejscowych dzieci. O tym, że jestem matką szóstki dzieci oraz wybudowałam przedszkole i żłobek nie będę nawet wspominać, bo to zapewne nieistotne.
Chciałabym poznać bogatą zapewne listę sukcesów i osiągnięć byłych już kandydatów do Sejmu z ramienia Zjednoczonej Lewicy w Poznaniu. Czy np. praca radnego jest bardziej wartościowa dla miasta niż praca przedsiębiorcy, wspierającego lokalny sport? Być może. Miałam jednak kilka tygodni temu niezły ubaw, słuchając czy czytając pełne paniki wypowiedzi lokalnych polityków, przejętych tym, że mogę zająć ich kosztem wysokie miejsce na liście. Z drugiej jednak strony, trudno ich nie zrozumieć – w bestialski sposób zabrałabym im potencjalne źródło dochodów, no i łechczące próżność stanowisko.
Myślę, że lewicy brakuje odważnych decyzji. Postawienia na osoby młode, ale i takie, które zdołały już odnotować znaczące sukcesy. Na ludzi świeżych, zabezpieczonych finansowo i chcących znaleźć się w Sejmie z uwagi na fakt, że mają coś do zaoferowania, a nie na to, że Sejm ma coś do zaoferowania im. Takie osoby, jak wspomniana wcześniej Nowacka. Lewicy, aby przekroczyć 8 % próg wyborczy zabrakło raptem około 60 tysięcy głosów w skali całego kraju – to naprawdę niewiele. Wątpię, by ich oddania poskąpili ci, którzy chcieliby zobaczyć w Sejmie ludzi o lewicowych poglądach. Ale coraz mniej osób odda swój głos na tak zgrane karty partii, której twarzami są Miller, Czarzasty czy Senyszyn.
Obecne rozważania, że gdyby SLD startował sam, to wszedłby do Sejmu są śmieszne i wyglądają trochę, jak w tym powiedzeniu – co by było, gdyby babcia miała wąsy. Oczywiście, zawsze można znaleźć jakiegoś kozła ofiarnego, ale jasnym jest, że Barbarze Nowackiej w osiągnięciu sukcesu, najbardziej przeszkadzały za plecami stare trupy wypadające co rusz z szafy Zjednoczonej Lewicy.
Na SLD, Zjednoczoną Lewicę czy jakkolwiek tego tworu by nie nazywać, oprócz członków własnej partii nikt nie głosuje, i już nie zagłosuje. Starzy muszą odejść. To naturalna kolej rzeczy, pozwalająca zachować pewną równowagę – jak w każdym europejskim kraju, tak i w Polsce lewica jest potrzebna, a każdy koniec oznacza nowy początek.
Możemy zaobserwować trend, zgodnie z którym co wybory mamy jakąś nową partię na fali: raz Ruch Palikota, raz pospolite ruszenie dziadka Korwina w muszce, innym razem bezprogramowy krzykacz Kukiz, no i teraz Nowoczesna, która stara się być „fajna”, jak niegdyś Platforma.
Co do Nowoczesnej – gratuluję Joannie Schmidt z Poznania wyniku, chociaż uważam, że nieważne kto byłby na tej jedynce, to i tak zdobyłby mandat. Ale fajnie że młoda, ładna i zapewne inteligentna kobieta będzie posłanką z Poznania. Życzę jej powodzenia – oby brudna polityka nie zniechęciła jej zbytnio…
Na koniec, krótko i treściwie: we mnie polityka budzi mieszane uczucia. Nie chciałabym znaleźć się w niej na siłę. Na tym polu będzie tak, jak na innych w moim życiu: wszystko albo nic. Gra na moich zasadach, takich, które są mi bliskie, albo gra beze mnie.