Co jak co, ale ten pomysł i szybka jego realizacja przez partię rządzącą bardzo mi się podoba. Jestem wręcz zachwycona tym projektem! Chodzi mi mianowicie o likwidację przymusu pójścia sześciolatków do pierwszej klasy. Jest to uzasadniona próba naprawy błędu, popełnionego przez PO. Obowiązkiem szkolnym powinny być objęte siedmiolatki. Tak było od zawsze i pod tym względem moja opinia jest konserwatywna: było dobrze!
Moja pięcioletnia jeszcze córeczka pójdzie do szkolnej zerówki, tak samo jak poszedł jej starszy o dwa lata brat i o pięć lat starsza siostra. Kolejną trójkę moich najmłodszych dzieci też mam zamiar posłać do zerówki, uważam na przykładzie ich starszego rodzeństwa oraz swoim własnym, że taki model nauki jest optymalny.
Oczywiście społeczeństwo się starzeje, rodzi się za mało dzieci, być może zabraknie pieniędzy na nasze emerytury. Ale to nie powinien być powód do skracania dzieciom dzieciństwa. Przymusowe zagonienie wszystkich dzieci sześcio-, a często jeszcze pięcioletnich (urodzonych od września do grudnia) do pierwszej klasy jest niczym innym niż właśnie skracaniem ich dzieciństwa. Dzieci, wcześniej niż my sami kiedyś, zaczynają się uczyć, o rok wcześniej skończą szkołę, a summa summarum o rok wcześniej niż my pójdą do pracy. Jest to spowodowane nie tyle troską o rozwój społeczeństwa, co próbą łatania finansowych dziur przez poprzedni rząd. Jest też próbą równania do innych krajów europejskich, ale każdy kraj to też inny program nauczania i inne jego nazewnictwo. A nie chodzi o to, jak który poziom nauczania nazwiemy, tylko właśnie o programy nauczania, bo dzieci w innych krajach nie są bardziej zdolne niż nasze. Nie tędy więc droga. Nie widzę żadnego powodu, aby moje młodsze dzieci miały rozpoczynać naukę wcześniej, niż te starsze.
Czym jest szkolna zerówka? Jest właśnie idealnym czasem dla dzieci na aklimatyzację w szkole, na emocjonalne przygotowanie się do nauki w pierwszej klasie. Rysowanie szlaczków i wszelkie prace manualne, które są w zerówce, są dla dziecka, dla jego sprawności grafo-motorycznej bardzo istotne. A pierwsza klasa ma już konkretny program do zrealizowania, niezależnie czy są to dzieci jeszcze 5, czy 6 czy już 7-letnie, natomiast zerówka ma program nauczania zdecydowanie bardziej dostosowany do wieku rozwojowego dzieci. Jest w niej jeszcze czas na zabawę, gry planszowe, na głośne czytanie dzieciom, na zabawy na świeżym powietrzu. Na ćwiczenie pamięci i koncentracji. A dzieci pięcio- czy sześcioletnie chcą się głównie bawić, a nie uczyć, ich możliwości koncentracji są niewielkie. Również różnice w zachowaniu dzieci 7-letnich po zerówce, a 6-letnich, przychodzących prosto z przedszkola, są widoczne gołym okiem.
Najważniejsze jest przeprowadzenie dziecka przez pierwszy etap edukacji bez pośpiechu i gonienia z materiałem. Ważne jest, żeby oswoiło się z nową sytuacją i w życzliwej atmosferze osiągało dojrzałość emocjonalną i społeczną. Dzieci do 6-7 roku życia kierują się przede wszystkim emocjami. Robią to, co sprawia im przyjemność, unikają tych czynności, które przyjemności nie sprawiają. Sześciolatek w klasie pierwszej przechodzi od razu z etapu przedszkolnego do szkolnego. Ma często problem z koncentracją i uwagą, jest mało samodzielny. Rodzice bardziej muszą się angażować w życie szkoły, żeby maluchowi pomóc widząc jego niezaradność i zagubienie w nowej sytuacji.
Uważam, że sześciolatki są przygotowane do pójścia do szkoły, ale nie do realizacji programu, przewidzianego dla klasy pierwszej, tylko właśnie do zabawy przeplatanej nauką, które to, we właściwej proporcji, oferuje szkolna zerówka. Najważniejsze w tym całym informacyjnym bałaganie, z którym próbuje uporać się obecnie wielu rodziców, jest to aby zdawali sobie sprawę z tego, że program nauczania w pierwszych klasach się niewiele zmienił. Są to zmiany „kosmetyczne”. Tego samego, czego uczyły się siedmiolatki, teraz uczą się sześciolatki. Tempo nauki w pierwszej klasie jest ogromne, a program, ze względu na wielkie różnice wynikające z możliwości dzieci (różnego stopnia dojrzałości emocjonalnej, społecznej, różnej sprawności grafo-motorycznej, różnego przygotowania itp., itd.) trudny do zrealizowania. Te różnice między różnymi dziećmi oczywiście zawsze będą, ale z wiekiem się one zmniejszają, w czym pomaga w dużej mierze szkolna zerówka. Wyrównywanie szans w zerówce to duże prawdopodobieństwo, a w wielu przypadkach nawet gwarancja zrównoważonego rozwoju dziecka w latach późniejszych, to istotny element budowania poczucia własnej wartości u dzieci, poczucia przynależności do zespołu gotowego podejmować wyzwania.
Statystyczna różnica w rozwoju dziecka sześcioletniego a siedmioletniego jest ogromna. Oczywiście są wyjątki, ale patrząc na grupę sześciolatków i na grupę siedmiolatków nie potrzeba żadnych specjalistycznych czy naukowych badań, aby gołym okiem zobaczyć różnicę. Ta różnica dotyczy praktycznie każdej sfery rozwoju młodego człowieka poczynając od koordynacji ruchowej, poprzez samodzielność, np. w ubieraniu się, samoorganizację, szybkość w wykonywaniu różnych czynności, precyzję w pracach manualnych, na sferze emocjonalnej kończąc. Ja tę różnicę widzę od razu. U swoich dzieci i u innych też.
Oczywiście rozumiem stwierdzenia, że trzeba wierzyć w dzieci, ufać, że dadzą sobie radę, że są zdolne (bo są) i że warto iść z duchem czasu, bo to takie nowoczesne i proeuropejskie posłać dziecko wcześniej do szkoły. Ale nadal nie jest to dla mnie żaden poważny powód, aby ulec modzie i dziecko posłać o rok wcześniej do szkoły i tym samym o rok wcześniej do pracy. Program pierwszej klasy to jest już nauka wszystkich liter, w tym: ś, ć, ń, dż, dź, ż, rz… W drugim semestrze dzieci uczą się płynnie czytać. Są „dżdżownice”, „dżdżysty dzień” i „źdźbła” do przeczytania. I nawet siedmioletnie dzieci, które są po zerówce, płynnie nie czytają, mają jeszcze z tym problemy: literują, sylabizują, powoli się uczą. Nie widzę najmniejszego powodu, aby do takiego czytania zmuszać dzieci o rok młodsze. I tu nie ma się co czarować, ciężko skrócić cztery lata edukacji wczesnoszkolnej do lat trzech.
Uważam, że zerówka to bardzo ważny etap w rozwoju i nauce dziecka. Wiele dzieci sześcioletnich nie mówi jeszcze poprawnie i wyraźnie, sepleni, nie jest w stanie zapamiętać i pilnować swoich rzeczy, nie potrafi szybko i sprawnie zjeść posiłku, nie trzyma poprawnie ołówka czy nożyczek, nie umie samodzielnie pracować… przykładów jest wiele. Oczywiście nie mamy żadnej gwarancji, że jako siedmiolatek będzie doskonale radzić sobie z tym wszystkim, ale zerówka szkolna to właśnie taki czas przejściowy, pozwalający na płynne wejście w rytm szkolny, naukę samoorganizacji.
Nawet jeżeli nasze dziecko w wieku sześciu lat zna cały alfabet, dodaje i odejmuje do 10, to musimy brać też pod uwagę, że o rok wcześniej pójdzie do klas starszych, gdzie o rok wcześniej zacznie uczyć się trudniejszych rzeczy np. ułamków, geometrii, funkcji, praw fizyki, wzorów chemicznych …
Czy mamy pewność, że z tym sobie poradzi? Nie mamy żadnej. A o tego typu problemach mówią niektórzy rodzice, którzy kiedyś z własnej i nieprzymuszonej woli posłali swoje zdolne sześciolatki do pierwszej klasy. Nie przewidzimy wszystkich konsekwencji w przyszłości: może będzie super, a może wręcz odwrotnie. Uważam, że rodzice nie powinni sami podejmować decyzji o szybszym posłaniu dziecka do pierwszej klasy. Rozsądny i wsłuchujący się w dziecko rodzic zapewne rzetelnie oceni sytuację i wybierze opcję, która dla jego dziecka będzie obiektywnie najlepsza. Ale co z rodzicem cierpiącym na nadmiar ambicji, porównującym, próbującym zagłuszyć wyrzuty sumienia wynikające z braku czasu dla dziecka?
Możemy rzecz jasna wspierać pociechy: pomagać w nauce, organizować korepetycje, itd. Tylko po co? Wiele dzieci starszych, które chodziły do zerówki, ma problemy ze zrozumieniem różnych zagadnień i wymagają pomocy w nauce czy korepetycji. Obecnie pomaganie dzieciom przez rodziców w odrabianiu lekcji jest pewnego rodzaju normą, więc przyspieszanie i dokładanie im tej nauki o rok wcześniej nie ma żadnego uzasadnienia.
Nawet jeżeli nasze dziecko jest zdolne, uważam że lepiej jest dla niego, aby brylowało pewne siebie w zerówce, potem w pierwszej klasie i tak dalej, niż miałoby mieć problemy w nauce i ciągle musiało coś nadganiać, przez co być może czułoby się gorsze. Oczywiście jest to trochę pesymistyczna wersja, ale każdy rodzic powinien brać każdą możliwość pod uwagę.
Reasumując: nie istnieje dla mnie żaden racjonalny powód, dla którego dzieci sześcioletnie miałyby być objęte programem pierwszej klasy. Zapewne większość tych dzieci jakoś by sobie radę dała, jedne lepiej, inne gorzej, każde inaczej. Bo każdy człowiek jest inny. Tylko pytanie czy to „jakoś” nas zadowala? Czy na pewno chcemy, aby nasze dzieci w życiu „ jakoś” sobie radziły, ”jakoś” wykonywały swoją pracę, „jakoś” dbały o rozwój naszego kraju, wychowywały swoje dzieci w przekonaniu, że „jakoś to będzie”…
Nie istnieje dla mnie żaden konkretny powód, dla którego naukę u dzieci trzeba przyspieszać, bardziej niż robiono to względem nas, ich rodziców. Uważam, że optymalny jest model nauki: trzy lata w przedszkolu, zerówka w szkole i dopiero pierwsza klasa.
A zdecydowanie lepszą opcją niż pozostawienie sześciolatka na czwarty rok w przedszkolu jest posłanie go do szkolnej zerówki. Być może przedszkole jest bardziej wygodną i praktyczną opcją dla niektórych rodziców niż szkoła, ale jeżeli tylko mamy taką możliwość,
to warto przygotować dziecko do nauki w pierwszej klasie właśnie w szkolnej zerówce.
Państwo powinno szukać gdzie indziej przychodów do budżetu. Skracanie dzieciom dzieciństwa i posyłanie ich szybciej do pracy, nie wpłynie na sprostanie największym wyzwaniom, którymi zdają się być zwiększenie przyrostu naturalnego i inwestowanie w politykę prorodzinną. A jak chcemy coś zmieniać na lepsze, to programy nauczania.
Niech obowiązek programu pierwszej klasy dotyczy siedmiolatków. Nawet opinia psychologa o dojrzałości szkolnej sześciolatka nie jest gwarantem, że tak w istocie jest. Często podczas rekrutacji/przyjęcia do szkoły – dziecko wypada świetnie w indywidualnym kontakcie, a gdy już przychodzi do szkoły – to… okazuje się np, że w grupie źle funkcjonuje. Rok w życiu tak małego dziecka to bardzo dużo, nawet kilka miesięcy może mieć wielkie znaczenie w rozwoju, trzeba dać szansę wszystkim dzieciom na spokojne wchodzenie w niełatwą szkolna rzeczywistość.
Niech nasze szkoły uczą tolerancji, szacunku do inności, równouprawnienia, współpracy i samodzielnego twórczego myślenia i działania. Niech nie będą filarami jakiejkolwiek dyskryminacji i podziałów oraz zabobonów. Warto, by były ostojami nauki i praktycznej, konkretnej wiedzy, przez co wychowywać będą otwartych na świat, zaradnych Polaków i nowoczesnych Europejczyków. Byle nie kosztem ich dzieciństwa.
Takie jest moje zdanie, a jakie jest Wasze, drodzy rodzice?